Biofeedback – czy przebijesz nim tybetańskiego mnicha?
Słyszałeś o tybetańskich mnichach, którzy po latach specjalnej medytacji g-tummo potrafią niesamowicie podnosić temperaturę swojego ciała?
Naukowcy postanowili się im przyjrzeć.
Co odkryli? Ile za pomocą np. metody biofeedbacku sam potrafiłbyś osiągnąć z tego, co potrafią Ci mnisi?
Po odpowiedzi zapraszam do prezentacji:
A tutaj znajdziesz wspomnianą pod koniec dodatkową prezentację: Jak w 30 sekund wzbudzić w sobie silną energię i motywację
Zobacz również:
- Powiązane
- Najnowsze
- Popularne
Jest ! pierwszy komentarz 🙂
Fajna prezentacja ☺
Gratuluję pierwszego komentarza 🙂
Pytania:
1. Jak zaczynałeś z biofeedbackiem? Jakieś strony internetowe, kursy, co polecasz? Na czym to polega?
2. Oprócz tego: czy medytujesz, relaksujesz się? Jeśli tak: ile razy dziennie i ile czasu ci to zajmuje?
Ogółem: czy polecasz „trening buddystów”? 🙂
Kiedy wakacje na rozwojowcu? Ciekawe jest to, że bardzo niewiele było o samodyscyplinie w tym sezonie, co mnie cieszy 🙂
Zaczynałem jakieś 4-5 lat temu od urządzenia o nazwie „Blue Watcher”. Nie wiem czy jest nadal wspierane. Teraz pewnie zresztą jest ich już dużo więcej i lepszych.
Co polecam – zależy od tego, do czego potrzebujesz biofeedbacku. W przypadku leczenia używa się go dosyć często przy np. ADHD.
Do „szerokiego grona” kieruje się raczej biofeedback uczący relaksacji („Blue Watcher” taki był) lub podnoszenia HRV (ang. heart rate variability – zmienność rytmu zatokowego serca).
Jeśli chodzi o urządzenia, to bardzo dużo zależy od twojego budżetu i precyzji z jaką chcesz mierzyć dany wskaźnik. HRV możesz mierzyć już za pomocą aparatu w komórkach dzięki pewnym aplikacjom (jak poszukasz w markecie, to na pewno kilka znajdziesz i będzie wyjaśnione jakim cudem aparat rozpoznaje Twoje tętno i HRV).
Relaksuję się niemal codziennie przed drzemką energetyczną, żeby szybciej zasnąć. Czasami także przed wieczornym snem.
Medytuję/Trenuję koncentrację/Modlę się w sposób, który spełnia kryteria poprzednich dwóch zazwyczaj codziennie przez ok. 10 minut.
Wakacje na Rozwojowcu planujemy po następnej prezentacji 🙂
To zupełnie nie na temat, ale — nie ma czegoś takiego, jak ADHD.
Facet, który to „wymyślił”, przyznał się, iż wyssał to z palca.
„Attention Deficit Hyperactivity Disorder, czyli zespół nadpobudliwości psychoruchowej z zaburzeniami koncentracji, w skrócie ADHA, jako jednostka chorobowa, nie istnieje i nigdy nie
istniał. Przyznał się do tego – kilka miesięcy przed śmiercią – Leon Eisenberg, który jako pierwszy opisał i sklasyfikował ten zespół. W swoi ostatnim wywiadzie dla Der Spiegel (2 luty 2012), Eisenberg powiedział. że „ADHA to fikcyjna choroba”.
P. Eisenberg prawdopodobnie stworzył to „dla kasy”.
No niestety nie masz racji @Przemysław Jacek. ADHD istnieje, a „facet, który to wymyślił” w ostatnim wywiadzie powiedział jedynie, że ADHD jest zbyt często rozpoznawane. Za resztę tej okropnej manipulacji odpowiada gazeta, która przedstawiła wywiad. Nie powielaj dalej tej fałszywej informacji.
Ciekawa prezentacja. Ja biofeedbackiem już jakiś czas się interesuję. Proszę powiedz mi, co myślisz o stone? Odpowiedź możesz mi przesłać na adres email
pozdrawiam
Ania
Stone – nie posiadam, więc mogę napisać tylko dlaczego sam nie posiadam i co myślę o jego ofercie.
Aplikacja wydaje mi się (z jej opisu) bardzo fajna, ale urządzenie jednocześnie bardzo proste. Z tego co widzę – mierzy tylko tętno i to w mało uniwersalny sposób (za pomocą ucha lub palca).
Opaska z której korzystam (Polar) robi to samo – mierzy tętno, ale mogę jej używać podczas biegania i sportów (taki był jej pierwotny cel) i łączy się z wieloma aplikacjami. Jest swoistym standardem jeśli chodzi o bardziej wiarygodne (ale jednocześnie do osobistego użytku) urządzenia do mierzenia tętna, więc ciągle powstają nowe i coraz lepsze aplikacje, które łączą się z tą opaską.
Więc zdecydowanie nie chciałbym płacić za urządzenie Stone, którego będę mógł używać tylko w domu i tylko z jednym programem.
Aplikacja jest fajna, ale nie dałbym za nią pół tysiąca złotych. Zwłaszcza, że – jak wspomniałem – jest coraz więcej, coraz lepszych aplikacji za nawet kilkadziesiąt złotych, które w połączeniu z np. opaską typu Polar, dają coraz bardziej zbliżone funkcje do Stone.
Podsumowując – za ok. 40% ceny (zakładając, że kupujesz opaskę Polar), mogę mieć 80% tego co daje Stone + dodatkowe rzeczy (np. mierzenie tętna podczas biegania, żeby wiedzieć, że dobrze wykonuję trening typu cardio).
Temat bardzo ciekawy, ale po co dodajesz tą hałaśliwą muzykę, która tylko denerwuje i zagłusza Twój komentarz???
Te piski są szczególnie denerwujące z uwagi na strojenie na 440 Hz co powoduje zakłócenia i szkody w organizmie. Jako człowiek myślący może zbadasz ten temat i wyciągniesz wnioski. Pozdrawiam serdecznie. Karol:
Dzięki za ciekawy temat – przyjrzymy się mu.
Tylko nurtuje mnie jak zmierzyłeś strojenie „pisków” z prezentacji – skąd wiesz, że są akurat na 440 Hz?
Strój 440 Hz jest obecnie standardem, może to dlatego 😉
Akurat strój 440 jest jeszcze przyjazny dla ucha i harmonijny z ciałem. Obecnie jednal używa sie go tylko w muzyce jazzowej lub rozrywkowej. Muzyka klasyczna opiera się na stroju 442 a nawet 443, o tym dopiero mozna mówić ze jest „szkodliwe”.
Nie słyszałem, by muzyka klasyczna się opierała na stroju 442 czy 443 Hz. Wiem, że niektórzy muzycy twierdzą, że w wyższym stroju niektóre instrumenty brzmią lepiej, jednak nadal standardem z tego, co wiem, jest strojenie do czystego a1 (zwłaszcza, że z większymi częstotliwościami obniżamy żywotność instrumentu). Nie będę się upierać, bo i aż tak w temacie nie jestem, niemniej naprawdę pierwsze słyszę, by współcześnie grana klasyka „opierała” się na 442-3 Hz. Co do szkodliwości takiego stroju tym bardziej nie wiem, na czym ma polegać 😀 Rozwiniesz, proszę?
A opiera sie opiera. Sama jestem muzykiem klasycznym wie ze tak powiem wiem co mowie 😉 fortepiany strojone sa do 442, natomiast orkiestry maja (szczegolnie na zachodzie) juz tendencje do nawet 443. Wyższy strój bardziej swidruje w uszach. Ponoc ma to zwiazek z czestiliwoscia drgania i falami naszego mózgu. Duzo jest artykulow na ten temat jednak jednak czy ktos to naukowo sprawdzal nie wiem
Ok, nie wiedziałem 😀 Dzięki!
Bardzo ciekawy temat… czy jest szansa na rozwinięcie, jak praktycznie trenować umiejętność rozgrzewania dłoni i stóp? Bywa dla mnie uciążliwe to, że czasem bardzo mi marzną stopy, a wygląda na to, że nie trzeba lat medytacji na opanowanie tej umiejętności 😀
Pozdrawiam 🙂
Dopisałem sobie Twoją sugestię do potencjalnych tematów na kolejne prezentacje. Nie była wcześniej przewidziana, ale może znajdzie się gdzieś dla niej miejsce w grafiku 😉
Tak,
To wszystko prawda.
Polecam kurs Wima Hofa. Trenuje go już od ponad 2 lat. Kurs pozwala dojść do osiągów tumo już po 10 tygodniach. Na stronie jest również mnóstwo badań naukowych. Organizm jest tak mocno doładowany, że zrzuca wszystkie choroby no i wiele więcej. Dla zainteresowanych wrzucam link: https://www.wimhofmethod.com/
Super! Też polecam WimHofa, nawet gadaliśmy o tym z Damianem 🙂
Jakto gadałeś Damianem?
Współpracujemy z Piotrem, więc od czasu do czasu słyszymy się telefonicznie i wymieniamy przy okazji różnymi informacjami.
aha , to nie członek twojego zespołu ?
Przez członków zespołu mam zwykle na myśli osoby, które pracują ze mną każdego dnia. Z Piotrem współpracowaliśmy do tej pory trochę luźniej.
Ale kto wie jak będzie w przyszłości 😉
😉 pozdrawiam
Temat bardzo ciekawy, z resztą jak zawsze. Zabrakło tylko informacji jak to zastosować w praktyce. Przydałaby się taka umiejętność przed zimą 😉
Dwa przykłady:
1/ Dzieci z b. wysoką gorączką (głównie chodziło o to, aby mózg dziecka się nie przegrzewał) owijano mokrymi prześcieradłami — działało, same leki nie były w stanie tego uczynić. Tak było jeszcze 40 lat temu i byli to lekarze „przedwojenni” 🙂
Obecnie takich „prymitywnych” metod się nie stosuje (nie biorąc pod uwagę, że są skuteczne).
2/ Chcąc szybko ochłodzić piwo, należy owinąć butelkę mokrym papierem i wstawić na parę minut do lodówki.
A teraz problem: mnich siedzący na mrozie w mokrym prześcieradle powodował jego wysuszenie posługując się własną energią ; i tak sobie siedział przez parę godzin na tym mrozie i tę energię wytwarzał. Świadczy to nie tyle o możliwości „podnoszenia” temperatury, ile o zdolności do takiej przemiany materii, która równoważyła ilość energii, która z niego „uchodziła”. To może być oczywiście zdolność osiągnięta przy pomocy medytacji.
Czy ktoś po prostu nie obliczył ile trzeba energii, aby mnich siedzący na mrozie przez 8 godzin mógł utrzymywać temperaturę tych 37 stopni C. ?
I skąd on ją czerpał?
Zakładając, ze wchodzimy na teren nieznanego (tak ja np. rzucanie strzykawkami w personel poprzez ściany szpitala przez nieprzytomną dziewczynkę — co nota bene sfilmowała japońska telewizja — przypadek z Polski, lata ’80 XX w. — na razie nikt nie wytłumaczył tego zjawiska), to wydaje się, że aparat naukowy chyba jest jeszcze niezbyt doskonały.
I to by było na tyle, jak mawiał Mistrz Stanisławski.
Rzeczywiście – zwróciłeś uwagę na ciekawy aspekt – jak długo mnichowie są w stanie utrzymywać tę temperaturę. Badania nie były robione „na czas”, tylko skupiały się na wychwyceniu jak największej różnicy temperatur.
Może się więc okazać, że pojedyncza sesja g-tummo trwa np. tylko 20 minut i nie stanowi wielkiego wyzwania dla metabolizmu, albo że – jak napisałeś – wykonują ją przez 8 h i wtedy mamy do czynienia z zupełnie inną umiejętnością.
Hej. Co do źródła tej energii, to już naukowcy go ustalili. W sumie to na podstawie wspomnianego wyżej Wima Hofa. Jest to brunatny tłuszcz, który w odróżnieniu do białego tłuszczu, bardzo szybko zamienia się ciepło (tak w skrócie, bo dłużej, to ten brunatny spala ten biały, czy coś takiego, trzeba doczytać). Niestety w komfortowych warunkach w jakich żyjemy, organizm tego tłuszczu nie wytwarza, bo po co. Organizm zaczyna go wytwarzać w momencie gdy wystawiamy się regularnie na dość ekstremalne temperatury, tak jak to robi Wim (codzienna kąpiel w lodowatej wodzie, biegi tylko w bokserkach przy minusowych temperaturach, nacieranie się śniegiem itd.). Dzięki temu (i technikom oddechowym, które Wim też stosuje) może pobijać rekordy takie jak stanie w skrzyni po szyje wypełnionej lodem prawie 2 godziny. Mnisi regularnie siedząc na mrozie, też pewnie mają trochę tego rodzaju tłuszczu. Przy okazji, ostatnio widziałem badanie, które wykazało, że brunatny tłuszcz odkłada się również u myszy przy pozbawieniu ich zmysłu węchu. Wyszła ciekawa rzecz, obie myszy jadły tyle samo tego samego jedzenia. Ta co nie miała węchu, przytyła 10%, ta co miała – 100%. Dodatkowo u tej pierwszej właśnie wytworzył się tłuszcz brunatny, u tej drugiej biały. Też to może mieć ewolucyjne podstawy. Im bardziej krytyczne warunki, tym większy nacisk kładzie organizm na wytworzenie tłuszczu który pozwoli nam te warunki przeżyć. Jak jest sporo jedzenia, wszędzie unosi się jego zapach, to jest to sygnał dla organizmu, że jest luksus, nie ma co się męczyć/marnować, wszytko przeznaczamy na biały tłuszcz. Jak nie ma zapachu, mało jedzenia, to trzeba się szykować na polowanie, czyli potrzebujemy brunatnego tłuszczu. Kupę energii się zmarnuje (wagowa różnica między myszami była bardzo duża) ale za to będziemy mogli tą mniejszą ilość zmagazynowanej energii błyskawicznie odzyskać, co znacznie zwiększa szanse na przeżycie. Taka moja teoria z połączenia tych dwóch badań. Pozdrawiam.
Łał! Dzięki Michale za fajne ciekawostki i ciekawą teorię. Brzmi wiarygodnie.
Fajnie, że też grzebiesz w badaniach 🙂
Drażni mnie to, że często w stresie mam lodowate ręce…Byłoby miło przywrócić im wtedy normalną temperaturę. Ktoś wie jak to zrobić w praktyce?
Gdybyś chciał to robić za pomocą biofeedbacku, to najprościej byłoby kupić termometr bezdotykowy, zmierzyć temperaturę dłoni gdy masz je lodowate, a następnie relaksując dłonie lub/i za pomocą różnych wizualizacji (np. wyobraź sobie, że płoną) starać się podwyższyć ich temperaturę i mierzyć co chwila znowu czy Ci się to udaje.
To tak na szybko wyjaśniając. Zapisałem sobie jednak, żeby dograć o tym dodatkową prezentację, więc jak ją wciśniemy gdzieś w grafik, to wyjaśnię to bardziej szczegółowo.
Wszystko ok, tylko po co? Jest mnóstwo sposobów na rozgrzanie zmarzniętych kończyn, bez konieczności korzystania z biofeedbacku. Są prostsze i praktyczniejsze. Jeśli natomiast chodzi o podnoszenie temperatury własnego ciała o 0.4C to zupełnie nie wiem jakie mogłoby być przeznaczenie takiej umiejętności.
Eksperymentowano z „mentalnym” rozgrzewaniem kończyn nie po to, żeby np. nie nosić rękawiczek czy rezygnować z tych prostszych i praktyczniejszych metod, tylko po to, żeby dołożyć do nich coś jeszcze, gdyby tamte okazały się niewystarczające lub z jakiegoś powodu zawiodły.
Jeśli chodzi o podnoszenie temperatury ciała – pomijając jakieś ekstremalne sytuacje – to była bardziej ciekawostka, a nie coś praktycznego.
Chyba, że masz zamiar wykorzystywać to jak wspomniany w komentarzach Wim Hof – żeby w celach zdrowotnych wystawiać się na zimno.
to może masaż dłoni?
czyli drzemka energetyczna ( lub kofeinowa ) zwieksza motywacje ? ( odniosłem się do prezentacji do ktorej link jest po tą prezetacją )
Nie mówiłem niczego takiego – link pod prezentacją prowadzi do innej strony z zupełnie innym filmikiem.
Po wejściu w ten link (https://rozwojowiec.pl/energia) przekierowuje Cię na prezentację o drzemce? Może coś technicznie jakoś dziwnie zagrało…
s
Gdyby metoda podnoszenia temperatury ciała stała się wiedzą powszechną niepotrzebne byłoby ogrzewanie domów. Ludzie ogrzewaliby się sami. Pomyślcie ile można by zaoszczędzić na gazie czy węglu. O właśnie, ludzie przestaliby palić w piecach węglem i przy okazji problem smogu zostanie rozwiązany.
Damian, czekam z niecierpliwością na filmik o biofeedbacku! Robisz dobrą robotę!
„Co potrafią Ci mnichowie” – ci, nie Ci, przecież nie chodzi tutaj o wyrażenie szacunku do drugiej osoby.
Druga uwaga: mnisi, nie mnichowie.
Ciekawa prezentacja. W latach 80. z wykorzystaniem przenośnej aparatury biofeedback, naukowcy udali się też do Indii, gdzie przebadano joginów. Wyprawa została sfilmowana, a wiele odkryć na temat samoregulacji joginów zostało wykorzystanych w terapii biofeedback. Gdybyś był zainteresowany, to zapraszam na https://sprawnymozg.pl/